Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden… Rdz 2,15

Udało mi się dostać do sieci. Umieszczam bardzo długi wpis z całego tygodnia. Jeśli macie trochę cierpliwości – czytajcie 🙂

 

5.02.

Przylecieliśmy na Kubę. Zaskoczył upał i wilgotność powietrza. Na lotnisku w Varadero spodziewałem się wojska, ale kontrola wyglądała bardzo dyskretnie. Celnicy w rozpuszczonych zielonych koszulach sprawiali wrażenie znudzonych. Przy kontroli osobistej pracowały młode dziewczyny w mundurach i  w czarnych rajstopach z “tatuażami”. Zauważyłem, że bardzo popularny ten krzyk mody. Zmęczeni późnym wieczorem jechaliśmy do Hawany. Tu zaczynała się nasza zorganizowana wycieczka.

Zastanawia mnie znowu ludzka różnorodność. Kubańczycy są właściwie wszystkich możliwych odcieni skóry. Od czarnej hebanowej po śnieżnobiałą. Ślady niewolnictwa zostały tylko na zewnątrz. Na budowie, w banku, w restauracji pracują ramię w ramię ludzie o różnych odcieniach skóry. Szef niemieckiego TUI na Kubie (na oko ½ murzyńskiej krwi) przywitał nas pseudopolityczną gadką. Mówił jak to dobrze i spontanicznie na Kubie. Rzeczywistość jest jednak trudniejsza. Widać, że niewielu żyje się tutaj dobrze. Większość bieduje.

6.02.

Hawana. Wycieczka po mieście kontrastów. Z jednej strony stare poamerykańskie wille, hotele. Z drugiej rewolucyjna, fidelowska siermiężna rzeczywistość. Przed jednym ze starych hoteli zobaczyłem pomnik człowieka wpisanego w cyrkiel, stary masoński symbol. Wspomnienie z czasów, gdy masoneria w Hawanie miała duże wpływy. Zauroczyła nas ulica wybrukowana drewnianymi płytkami pod domem kolonijnego namiestnika. Podobno jego żona nie mogła w nocy spać, słysząc odgłosy karoc na bruku. Mąż kazał wymienić kostkę na drewno. Na ulicach widać sporo starych samochodów. Spotykamy polskie “maluchy”, zwane tu polaccitos, duże fiaty, łady, skody i oczywiście mnóstwo amerykańskich chewroletów, fordów i wielkich krążowników szos z lat 50tych. Ale coraz więcej nowych aut, zwłaszcza chińskich i koreańskich marek.

Hawana do nocy wybija karaibskie rytmy. Prawie w każdej knajpce, restauracji gra muzyka na żywo. Niesamowity klimat. Radość na twarzach. Szkoda, że ciągle tkwią w resztkach fidelowego reżimu. Tragedią jest podwójna waluta. Jedna dla turystów (CUC), druga dla miejscowych (CUP). Wielu młodych zna angielski. Rozmawiamy z biednie ubraną dziewczyną. Pokazuje nam, gdzie możemy wypić dobrą kubańską kawę. Idę z nią do sklepu i kupujmy mleko dla dziecka. Wdzięczność w oczach niezapomniana.

 

07.02.

Dziś przyroda. Robimy setki zdjęć w ogrodzie orchidei w Soroa. Na drzewach rosną ich niezliczone ilości. Pomiędzy nimi wiszące kaktusy. Epifity, korzystają z wilgoci w zakamarkach drzew, ale nie pobierają soków z drzewa jak pasożyty. To chyba idealne zestawienie. Może i my ludzie będziemy kiedyś tak żyli z przyrodą. Na razie nam do tego bardzo daleko:-)

Docieramy się w naszej grupie, z którą podróżujemy razem. Najlepiej rozumiemy się z dwoma parami z Turyngii w podobnym wieku. Ciekawe, że nam blisko z byłymi mieszkańcami DDR. Sympatyczni, otwarci, podobnie jak my rozumieją lepiej specyficzną kubańską rzeczywistość. Wymieniamy się uwagami, śmiejemy się do rozpuku, że i u nas było kiedyś podobnie.

Im bardziej oddalamy się od Hawany, tym jakby wskazówka zegara się cofała. O ile Hawana to gdzieś nasze lata dziewięćdziesiąte, prowincja okazuje się jeszcze bardziej zacofana. Czas zatrzymał się gdzieś na rewolucji, w latach sześćdziesiątych. Woły ciągnące pług na polach, hasające boso dzieci…

Na plantacji tabaki w Viñales niespodzianka. Do małej knajpki, w której pijemy piniacoladę podjechała grupa mężczyzn na harleyach. Okazuje się, że wśród jest syn Che Guevary. Podobno unika tłumów. Nie ma mowy o wspólnym zdjęciu z turystami. Syn Che jeździ na amerykańskim kapitalistycznym harleyu. Kolejny kontrast. 

Wieczorem w Viñales spijamy z naszymi Turyngijczykami butelkę Ron Perla Norte. Typowo kubański rum wprowadza nas latynoski nastrój. Opowiadają o swojej wiosce pod Erfurtem a my o Szwarcwaldzie i Polsce. Ciekawi ich, dlaczego przyjechaliśmy właśnie do Szwarcwaldu. Noc w Viñales ciepła i pachnąca cygarami z hotelowego foyer. A może to zapach suszącego się tytoniu z niezliczonych plantacji. Do późnej nocy gra kubańska muzyka w okolicznych knajpkach. To jakieś pomieszanie nowoorleańskiego jazzu, reggae, afrykańskich rytmów i latynoskiego ciepła. Zespół stanowią najczęściej kontrabas, gitara, skrzypce, bębenki no i potężny najczęściej murzyński wokal. Dziewczyny śpiewają bez mikrofonów a i tak wybijają się ponad instrumenty.

 

8.02.

Santorìa. Kubański mix chrześcijaństwa z religiami Afryki. Religia niewolników, którym zabroniono kultów ojców. Jesteśmy na farmie artysty Noela pod Viñales. Witają nas wypięte damskie pośladki wyzierające z kolumn podpierających dom. Seksualność jest bardzo ważna w tym kulcie. Dookoła powtykane w ziemię maski z groźnymi minami. Wiele z nich wyrzeźbionych w korzeniach drzew. Pniemy się w górę w stronę szczytu. Dookoła bananowce i krzaki kawy. Zatrzymujemy się pod jednym z drzew – kubańskim baobabem. To drzewo poświęcone św. Barbarze, a właściwie jej afrykańskiej odpowiedniczce, bogini wojny i błyskawic. Pod drzewem mała figurka, obok miseczka z pieniędzmi. Przewodnik opowiada, że czasami ludzie przynoszą ofiarowane zwierzęta i ich krew. Podobno większość Kybańczyków wyznaje santorìę mniej lub bardziej oficjalnie. Przy zejściu z góry żegna nas rzeźba wysokiego mężczyzny z monstrualnym penisem. Obok kobieta z odbiciem twarzy w kroczu i z otwartymi ustami. Seksualność może w niektórych religiach być święta. Na pewno katolicka wstrzemięźliwość była dla ognistych Afrykanów nie do zniesienia. Żyli krótko i umierali młodo, pracując na plantacjach trzciny cukrowej. Santorìa ze swoim dzikim, ekstatycznym tańcem dawała upust ich emocjom. Do dzisiaj na nadgarstkach wielu Kubańczyków zobaczymy kolorowe koraliki. Kolor ma swoje znaczenie – czerwone i białe oznaczają św. Barbarę, żółte i zielone Łazarza, który jest tu patronem chorych. Wielu nosi emblemat swojego bóstwa czy bogini.

Wieczór upływa pod wpływem Ron de la Cubay. Nasi znajomi z Turungii za sprawą trunku o miodowej barwie otwierają się i opowiadają o życiu w swojej wiosce – Sachsenburg, o wioskowych festach, codzienności z teściowymi… Ludzie bez względu na język mają podobne problemy:-) 

 

09.02.

Cygara. Pod Viñales rozciągają się plantacje tytoniu. Chude koniki ciągną wózki wyładowane tytoniowymi liśćmi. Na polach w ogromnych słomianych kapeluszach pracują rolnicy. Jesteśmy na pokazie zwijania cygar. Na koniec można wypalić prawdziwe kubańskie cygaro. Nie zwija go niestety zmysłowa kubanka na swoich brązowych udach ale bardzo przystojny rolnik – wnuk właściela plantacji. Żona jest bardzo zadowolona 🙂 Nie odmawiam sobie zapalenia grubego cygara moczonego w miejscowym miodzie z egzotycznych kwiatów. Pachnący dym wypełnia poddasze krytej trzciną szopy. Cygaro i szopa. Znów skrajności. Już mnie pewnie nic nie zdziwi. Kupuję parenaście cygar w nieprawdopodobnej cenie. Niech pieniądze zostaną tu, wśród tych którzy je tworzą i nie wypełniają kieszeni żarłocznych pośredników…

Zjeżdżamy z autostrady, na której można spotkać wozy ciągnięte przez woły, do Laz Terrazas. Kiedyś niewolnicza plantacja kawy, dzisiaj socjalistyczna komuna. Widzimy tarasy do suszenia kawy a z tyłu fundamenty baraków, w których mieszkali czarni niewolnicy. Na ścianach w pobliskiej restauracji wiszą żelazne narzędzia do karania niewolników, obroże, klamry. Może dlatego to miejsce zamieniono w ideową komunę, gdzie wszyscy mają być równi. Wjazdu strzeże szlaban i budka strażnica. Żołnierze liczą nas w autobusie. Może chcą się ustrzec przed tym, że ktoś w tym orwellowskim raju zapragnie nielegalnie pozostać 🙂 Przewodniczka opowiada, że komuna liczy około tysiąca osób. 60% z nich pracuje w turystyce, 30% zajmuje się parkiem, rezerwatem przyrody a pozostałe 10% służbą socjalną (lekarze, nauczyciele…). W środku obdarte blokowiska z biegającymi dzieciakami. Podchodzi dwóch młodzieńców w T-shirtach z adidasa i z ciekawością nam się przygląda. U góry na wzgórzu króluje otoczona płotem willa. Nie dowiadujemy się do kogo należy. Może do tych, którzy zajmują się pilnowaniem innych, by ideowo nie pobłądzili?

Od rewolucji rządzi na Kubie jedna partia. Na drogach widać socjalistyczne hasła. Wyrzucono z Kuby Amerykanów i zwolenników Batisty, rozdano chłopom po cztery hektary ziemi i upaństwowiono maleńki przemysł. Dzisiaj partyjni kacykowie i wyżsi oficerowie wybudowali na przedmieściach Hawany swoje rozpasłe wille, otoczyli je wysokimi płotami i zasłonili okna kratami. Kogo się boją? Czyżby pracującego ludu miast i wsi? Właściwie tak jak i w innych krajach Ameryki Łacińskiej rządzi tu wojskowa Junta. W tym przypadku trzeba dodać przymiotnik “socjalistyczna”

Na koniec wycieczki w Laz Terrazas tyryści dają przewodniczce parę CUC-ów, która przecież jako mieszkanka komuny ma wszystkiego pod dostatkiem. Przy wyjeździe macha nam z wdzięcznością.

 

10.02.

Pierwszy raz na plaży. Karaibski raj. Varadero to najdłuższa plaża na Kubie (32 km) i jedna z najpiękniejszych. Turyści z całego świata. O tej porze roku najwięcej tu Kanadyjczyków i Niemców. Turyści to najważniejsze źródło dochodu karaibskuej wyspy. A gospodarka… Mhhhmm, no cóż… Ten raj na ziemi, gdzie można zbierać plony kilka razy w roku, bogactwa naturalne (nikiel, ropa naftowa) nie zapewniają im dostatku. Przez wiele lat ministrem w rządzie rewolucyjnym był Ernesto Che Guevara. Najpierw przeprowadził reformę rolną a potem jako minister przemysłu uzależnił Kubę od dostaw z krajów Układu Warszawskiego. Skutki trwają do dzisiaj. Latynoska mentalność wespół z socjalistyczną organizacją to mieszanka straszna w swych skutkach. W latach 90-tych po runięciu muru berlińskiego doszło do ogromnego kryzysu, biedy i głodu… Jeszcze dzisiaj, zwłaszcza na prowincji widać tego skutki. 

Obok Varadero widać wieże wydobywcze platform naftowych z powiewającymi chińskimi flagami. Hotele budują zagraniczne koncerny. Przyszłość nie zapowiada się kolorowo… 

Kuba żyje z napiwków. 70% zarobków ludzi to napiwki, jak powiedział nasz przewodnik. Liczą się zawody… blisko turystów. Kelnerzy, barmani, sprzątaczki w hotelach zarabiają na Kubie więcej niż nauczyciele czy lekarze (ok. 40 $ miesięcznie). Oczywiście dzięki napiwkom. W Hawanie przechodziliśmy obok szkoły dla przyszłych pracowników hoteli. Piękne dziewczyny i przystojni chłopcy wyglądali jak starannie dobrani do zdjęć z żurnala.

Za chwilę znów na plażę. Korzystać ze słońca i opalać blade europejskie… tyłki:-) Piñacolada w dłoń… Zdrówko!

I zasilać biedny kubański budżet… 

Pozdrawiam 

Ceramik 

Reklama

6 myśli na temat “Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden… Rdz 2,15

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s