Wolność, rewolucja, bezpieczeństwo. Pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego.Według dzisiejszego autora rozważania wpływają jednak na pokój. Nie tylko na pokój jako brak konfliktów i wojen na świecie, ale przede wszystkim jako wyciszenie w nas samych.
Przyjrzyjmy się… Od wolności się wszystko zaczyna. To podstawowa wartość naszego ducha. Tak naprawdę nikt nas nie może ujarzmić. W sumie zawsze przynajmniej w naszym wnętrzu możemy być wolni. Nawet gdy ktoś lub coś czyni próby naszego ubezwłasnowolnienia. Problemem staje się, czy możemy naszą wolność okazać na zewnątrz. Czy możemy się swobodnie wypowiadać, przebywać z ludźmi, z którymi chcemy albo odchodzić, gdy towarzystwo nam nie odpowiada… Jeśli tego nie ma, naturalnie rodzi się w nas bunt. Rewolucja. Kojarzy się nam z obaleniem starego porządku a nawet przelewem krwi. Często była nadużywana, służyła nawet ubezwłasnowalnianiu innych. Ale w naszym duchowym, wewnętrznym porządku służy walce o swoje prawa i swoją wolność. Mamy bowiem prawo do gniewu i buntu. Rezultatem naszej rewolucji jest bezpieczeństwo i pokój.
Autor rozważania pisze o tajemniczym narodzeniu się w Jezusie, To bardzo ewangelickie albo nawet ewangelikalne. Nowe kościoły chrześcijańskie ogromnie to podkreślają. Spotykamy to określenie też w pewnych kręgach katolickich, związanych np z odnową charyzmatyczną. Na czym ono polega? Najczęściej do jej wyjaśnienia służy rozmowa Jezusa z Nikodemem i słowa Trzeba wam się powtórnie narodzić. W skrócie nie chodzi o intelektualne zapoznanie się z nauką Ewangelii, ale o przyjęcie jej sercem i stanie się nowym człowiekiem. To wierzącemu daje niezmierzony pokój, którego źródłem jest zaufanie Bogu.
Przyznam, że w przeszłości wiele razy tego próbowałem. Kończyło się jednak zawsze na tym, że zrażony niepowodzeniem wracałem do zaufania (tylko) sobie. W końcu uznałem to za niepotrzebny idealizm. Być może wierzący się tu zbuntują i powiedzą, że trzeba ciągle próbować. W moim przypadku włącza się zdroworozsądkowe wyrachowanie i od razu postanawiam liczyć tylko na siebie:-)
Nie neguję, że ktoś może poczuć prawdziwy pokój w Bogu czy Jezusie. To pewnie indywidualna kwestia. Odniesienie do instancji absolutnej czy nadprzyrodzonej może taki skutek wywołać. Z drugiej strony może być to swoista ucieczka, coś na kształt wewnętrznego resetu – nie zajmuje się tym, nic nie dam rady zrobić, więc oddaję to komuś Większemu. Taki psychologiczny mechanizm przesunięcia. Niewierzący zaś powie: nie mam wpływu na to, co leży poza moim zasięgiem:-)
Różne drogi mogą prowadzić do tego samego celu. Ale przyznam, że tytułowe zdanie z Ewangelii ma swoją moc. Trzeba w końcu wziąć się za siebie, uwierzyć w swoją wolność, wykrzyczeć swój bunt i …poczuć się bezpiecznie.
Pozdrawiam
Ceramik